Z zaciekawieniem przeczytałam krytyczny wobec Izraela list otwarty dotyczący pinkwashingu (http://codziennikfeministyczny.pl/gorzka-refleksja-nad-teczowym-urokiem-czym-jest-pinkwashing-dlaczego-chcemy-tym-mowic/)
Myślę, że poruszanie tematu politycznej instrumentalizacji społęczności LGBTQ staje się coraz potrzebniejsze – w świetle na przykład reakcji amerykańskiego kandydata na prezydenta Trumpa po strzelaninie w Orlando. Sądzę jednak, że motywowany szlachetnymi intencjami tekst zawiera kilka błędów i uogólnień, które poniżej opisuję. Mam nadzieję, że mój głos wesprze ich neutralizację i przyczyni się do otwarcia pewnych problemów z mówieniem o Izraelu w Polsce, gdzie coraz powszechniejsze staje się kopiowanie zachodnich kalek w uproszczonych interpretacjach konfliktu izraelsko-palestyńskiego.
Mam też bardziej osobisty stosunek do sprawy. Pod listem widnieją podpisy wielu pośrednio lub bezpośrednio znanych mi osób, z którymi współpracowałam mieszkając w Polsce, i od których się uczyłam dyskursu równościowego. Środowisko queer i reprezentowane przez nie wartości jest mi bliskie, nawet jeśli nigdy nie byłam jego czołową aktywistką. Zależy mi jednak by podejmowane przez nie interwencje były rzetelne i odpowiedzialne. Z jednej strony cieszę się, że interesuje się ono sytuacją na Bliskim Wschodzie, z drugiej strony chcę jednak zwrócić uwagę na pewne problemy ze wspomnianym tekstem. Podpisany przez działaczy i działaczki polskiego ruchu LGBTQ list wzywa do pogłębionej refleksji nad promowanym przez niektóre media, izraelskie kanały informacyjne oraz indywidualne osoby, obrazem Izraela jako państwa przyjaznego tymże środowiskom. Niestety, sam tej refleksji unika i pochopnie wzywa do, moim zdaniem, źle ukierunkowanych interwencji.
Moja legitymacja jest umiarkowana – mieszkam w prawdzie w Izraelu od 4 lat i posługuję biegle językiem hebrajskim, ale już nie arabskim. Mam także ograniczony, choć staram się go zwiększać, kontakt ze środowiskami wolnościowymi. Na tej podstawie przychodzą mi jednak do głowy następujące myśli związane z błędami omawianego tekstu, które być może zainteresują jego autorów i autorki.
Po pierwsze, przedstawia ten tekst rzeczywistość jako dychotomię sprawiedliwości i niesprawiedliwości, przy czym Izrael jest po stronie nie. Mam wrażenie, że ten obraz jest jednak złożony bardziej niż autorom i autorkom listu się wydaje. Mam wrażenie, że Izrael bywa rajem dla osób LGBTQ i ostoją demokracji dla pewnych grup. Myślę, że tyczy się to głównie żydowskich homoseksualnych mężczyzn z klasy średniej z Tel Avivu, którzy tworzą rodziny, wychowują urodzone przez indyjskie surogatki dzieci i mają dostęp do tworzenia i konsumowania dóbr i kultury. Nieźle mają się tel telavivscy single i singielki. Myślę także, że Izrael bywa dla osób LGBTQ koszmarnym miejscem. Szczególnie dla osób nieheteronormatywnych ze społeczności religijnych czy pewnych konserwatywnych środowisk, tak żydowskich jak i arabskich. Szkoda, że autorom i autorkom listu zabrakło wrażliwości na różnorodność izraelskiego społeczeństwa i społeczności LGBTQ. Interwencja w sprawie pinkwashingu mogłaby przecież zawierać także krytykę selektywnego charaktetu gejowskiego raju i w ten sposób być bardziej rzetelną, konstruktywną krytyką inspirowaną troską o społeczną sprawiedliwość, która objęłaby także żydowskie osoby nieheteronormatywne, będące ofiarami nierówności społecznej i dyskryminacji.
Celem pinkwashingu jest zdaniem autorów usprawiedliwienie okupacji. Myślę, że jednak nie. Myślę, że celem pinkwashingu, na co autorki też zwracają uwagę, jest poprawa wizerunku Izraela na świecie. Nie zwracają już jednak uwagi na kontekst. Jest to jednak kraj, którego istnienie jest stale kwestionowane przez najbliższych i dalszych sąsiadów. Ludzie w Izraelu: zarówno homo i hetero, żyją w ciągłej niepewności, czy jutro jeszcze to państwo będzie istnieć. A i Palestyńczycy i Palestynki tak samo nie wiedzą, że jutro nadal będą pod okupacją, czy wszyscy zginą, czy dostaną swoje państwo. W konflikcie tym jednak różne grupy interesu pilnują swojej doli i nie zanosi się, by tak dochodowy biznes jak konflikt bliskowschodni szybko się zakończył. I tak jak palestyńscy geje i lesbijki nie są chronieni i chronione przed izraleskimi nalotami, tak samo żydowscy i arabscy geje i lesbijki w Izraelu nie są bezpieczne wobec bomb wyrzucanych w przypadkowych kierunkach przez Hamas. Apeluję o zrozumienie, że ofiarami tego konfliktu są miliony ludzi obu narodowości. Bojkot Izraela jedynie izoluje ten kraj od środowisk wolnościowych, które mogłyby w zamian wspierać wewnątrzizraelskie siły oporu wobec okupacji, jeśli już koniecznie chcą interweniować. Mam zaledwie kilkuletnią perspektywę na izraelską politykę, ale od wieloletnich mieszkańców słyszę, że nigdy wcześniej sytuacja nie wyglądała tak źle. Podobnie jak niektóre kraje europejskie, Izrael staje krajem coraz bardziej prawicowym i faszyzującym. Bojkot tego nie zmieni, bo na globalnym rynku zawsze znajdą się partnerzy, których nie będzie to obchodzić. Obecnie stają się nimi w miejsce Europy Indie i Chiny. Być może moje dziecko, które wychowuję jako Żydówkę w Izraelu a nie w Polsce, między innymi by uchronić ją przed podobnymi do moich doświadczeń stygmatyzacji, będzie w przyszłości żyło w jakiejść totalitarnej unii autorytarnych państw, jeśli wcześniej nie zmiecie nas z powierzchni ziemi Iran. W sytuacji, kiedy zimna wojna za nami, a globalny kapitalizm ma się świetnie, trzeba moim zdaniem szukać właśnie globalnych sieci współpracy, opartych na wrażliwości na różnorodności, a nie izolować. Izolować umiemy już w Izraelu całkiem nieźle i europejscy aktywiści nie muszą nas tego uczyć.
Przy okazji chciałabym zauważyć, że zdaje się iż koniec apartheidu w RPA, do którego odwołuje się list, niekoniecznie rozwiązał problem segregacji, tak jak wybór Obamy na prezydenta nie zakończył amerykańskiego rasizmu. Instytucjonalny rasizm zastępują tam podobno surowe podziały społeczne, w tym klasowe, przemoc i nieoficjalna separacja. Dziwi mnie więc posługiwanie się tym przykładem w relacji do Izraela (bez względu na to, że nie zgadzam się z samą analogią). Wcale bym nie chciała, by przy oficjalnej polityce tolerancji, Arabowie byli jak na przykład Czarni w USA głównymi osadzonymi w więzieniach, by ukrócić ich zapędy rebelianckie. Tłumienie buntu społecznego ma dla mnie mało wspólnego ze społeczną sprawiedliwością. Dla Bliskiego Wschodu i Izraela w szczególności życzyłabym sobie innej przyszłości. Fasady tolerancji i równości mam po dziurki w nosie.
Kolejnym problemem listu jest moim zdaniem błąd reprezentacji. Osoby podpisane pod tekstem zdają się stawać w obronie pewnej grupy – “ludności palestyńskiej”. Nie zadają sobie trudu, by – jak pouczała nas w znanym przecież wszystkim postmodernistycznym intelektualistom, podpisanym pod listem, tekście Gayatri Spivak – stworzyć przestrzeń dla wybrzmienia różnorodności głosów pokrzywdzonej grupy . Zamiast tego, cytują raporty i wyrażają swoje emocje. A gdzie tu miejsce na faktycznie zainteresowanych? Nie znajduję w tym tekście ani jednego zdania, które sugerowałoby, że został on zainspirowany spotkaniem czy rozmową z lokalnymi aktywistkami, że opiera się na studyjnej wizycie którejś z podpisanych osób na miejscu, że dostrzega złożoność „ludności palestyńskiej”, która przecież też składa się z cywili, politycznego establiszmentu, grup interesu, osób nieheteronormatywnych i homofobicznych.
Jest to szerszy problem z tekstem, który tkwi w bardzo powierzchownym postrzeganiu Bliskiego Wschodu w ogóle. Z mojego krótkiego mieszkania na miejscu zdaje mi się, że jest to region o bardzo zawiłych religijno-narodowo-genderowych strukturach i że europejskie oko nie tylko nie może lokalnych niuansów często nazwać, ale nawet uchwycić. Ze względu na wysoki poziom napięcia społeczno-politycznego, wiele inicjatyw odbywa się w ukryciu ze względu na bezpieczeństwo osób zaangażowanych. To kiepsko oczywiście świadczy o poziomie demokracji i wogóle jakości życia. Nawet ONZ-towskie raporty wielu tej autentycznej dynamiki społecznej nie są w stanie uchwycić. Europejczyk i Europejka patrzący na ten region muszą mieć tyle samo odwagi w stawaniu w obronie lokalnie uciśnionych, co pokory wobec lokalnej rzeczywistości.
Wreszcie nie jest też tak, że wszyscy Izraelczycy i Izraelki mają obowiązej codziennie budzić się z myślą o okupacji, tak jak ludzie w Europie nie żyją wyłącznie historią – i współczesnością – europejskiego imperializmu i eksploatacji jakiej na skalę globalną dokonuje od wieków Europa, by dziś w swojej sytości pouczać inne miejsca na ziemi o poszanowaniu praw człowieka. Także nawet najbardziej wrażliwa na niesprawiedliwości społeczne osoba z Izraela ma prawo i ochotę na kawałek normalnego życia, gejowskiego, hetero czy jakiekolowiek innego. Jedyna właściwa interwencja na Bliskim Wschodzie to taka, która uznaje człowieczeństwo wszystkich narodów tam żyjących.
Nie wydaje mi się wreszcie, żeby ktoś z izraelskiego establishmentu wierzył, że propagowanie turystyki LGBTQ usprawiedliwiało działania Izraela wobec ludności palestyńskiej. Wiele osób ma jednak nadzieję, że dzięki temu promowaniu ludzie na świecie zainteresują się też inną stroną Izraela i zobaczą bardziej złożony obraz tego kraju. Gdyby autorzy i autorki tekstu podjęli i podjęły przewrotnie to wyzwanie, być może zwróciłyby uwagę, że dają sobie grać na nosie retoryce, która zamiast skłaniać do refleksji co można zrobić, by w istocie rozszerzyć sprawiedliwość społeczną, buduje kolejne dychotomie. Jak ten list ma poprawić bezpieczeństwo wszyskich gejów i lesbijek żyjących na Bliskim Wschodzie, a także i na świecie? Moim zdaniem, tylko wzmacnia poczucie wrogości ze strony izraleskich społeczności LGBTQ wobec tychże w Europie, i dokłada kolejne cegiełki do muru dzielącego społeczność żydowską i palestyńską na Bliskim Wschodzie.
Zamiast przyjrzeć się bliżej sytuacji, osoby podpisane pod tekstem wyrażają obawę, że ktoś może pod wpływem różowej propagandy rozważać wizytę w Izraelu, lub co gorsza, stać się ambasadorem Izraela na świecie. Boże broń. Może powinniśmy wogóle zakazać mówienia czegokolwiek pozytywnego o Izraelu i negatywnego o Palestynie. Dopiero wtedy możemy liczyć na społeczną sprawiedliwość, koniec kolonializmu i globalny pokój.